Pragnęła go całego.
On nie był pewien.
Chciała tylko JEGO.
On postrzegał ją jako jedną z wielu możliwości.
Uczyniła go priorytetem.
Uczynił ją opcją.
Była zarówno zakochana jak i kochała głęboko.
On nie wiedział czego chce.
Żyła nadzieją.
On NICZEGO nie zmieniał.
Odpuściła.
On zrozumiał.
Zaczęła patrzeć w przyszłość BEZ niego.
On próbował wrócić.
Potem była już w zupełnie innym miejscu, a on chciał, aby była z nim.
Zaczęła żyć na full podczas gdy on umierał z tęsknoty za nią.
Zapomniała.
On zrozumiał jak mocno schrzanił.
Jesteś WSZYSTKIM.
NIE czekaj, wybierz kogoś, kto Ciebie wybiera na 100%.
Dzisiaj.
Teraz.
Koniec relacji nie oznacza Twojej porażki i tak naprawdę niczyjej.
Bycie singlem nie jest końcem świata i NIE OZNACZA samotności czy pustki.
Bycie w relacji pustej, wypalonej, chorej, zależnej, toksycznej owszem.
Tam, gdzie nie jesteś zauważany/a, niesłyszany/a, nierozumiany/a, gdzie nie ma dobra wyższego ponad osobiste oczekiwania pochodzące z głębokich deficytów. Gdzie druga osoba to dosłownie wypełniacz, sublokator, a nie towarzysz, który/a wspiera, dodaje iskry, skrzydeł czy niespożytej chęci na doświadczanie głębi i opuszczenie gardy. Stanie się bezbronnym/bezbronną, aby drugi człowiek mógł podejść tak blisko, aby stać się z nim/nią jedną. Bez masek, udawania, czując jedno bijące wspólnie serce.
Chodzenie spać w z kimś, kto sprawia, że czujesz się bardziej samotny/a i pusty/a w środku niż faktycznie jesteś. Po każdej takiej nocy dystans i przepaść między tym czego pragniesz a tym co dostajesz się zwiększa.
Mężczyzna, wmawiający sobie przed lustrem, że „tak ma być”, „wszyscy tak żyją”, poprawiając „nienaganny” społeczny wizerunek zewnętrzny „idealnego” partnera, męża, kochanka, ojca, który nie chce okazać głębokiej pustki ziejącej z jego oczu. Bardzo chce, ale nie da się ni jak ukryć tego ani przed sobą, ani przed nikim, nakładając wyreżyserowany uśmiech nr 5. Z jego cierpiącej duszy, która krztusi się cicho łkając, czując, że gdzieś pod skórą, że jest więcej i mocniej i to wszystko to jakiś pieprzony sen, którego nie ma odwagi przerwać, obudzić się, zebrać sił i uderzyć pięścią w stół. Artykułując głośno i wyraźnie „NIE”, po męsku zaznaczyć swoje terytorium, przestać dawać sobie skakać po głowie i odzyskać prawdziwą prowadzącą męskość, godność, szacunek do samego siebie, odebrane przez społeczne normy, dogmaty, religię i wychowane w ich duchu kobiety niepewne swojej wartości, którym nauczył się ustępować dla świętego spokoju, aby był wilk syty i owca cała… Byle był status quo.
Ucieka w pracoholizm, bo i po co wracać do „domu”, gdzie znów będzie niewystarczająco dobry… Gdzie od progu czeka go litania grzechów głównych i że to wszystko jego wina, bo za mało się stara. Ile jeszcze może udźwignąć? Nie może. Zaczyna się niewinnie. Piwko po pracy, jałowi kumple, z takimi samymi problemami, pokazujący ukradkiem „zdobycze” z Tindera. Mówią, że to nic nie znaczy, że nie zdecydują się na podwójne życie ani na odejście, że to jedynie tylko mentalne i emocjonalne sprawdzenie swojej męskiej pseudo dumy…Porno i duszno….Testosteron jak równia pochyła w dół, przestaje się chcieć, brzuch rośnie wprost proporcjonalnie do listy wymówek. U boku prawdziwego mężczyzny w zdrowym kontakcie ze swoją intuicją i emocjami spotkasz radosną i pełną optymizmu kobietę, u boku wszystkich innych – SILNĄ. Siła nie dodaje kobiecie splendoru, ani powabu, ani tych wszystkich cech, za jakimi tęskni mężczyzna. Dodaje jej masek, zbroi, dystansuje od prawdziwej troski i miłości, a co za tym idzie prawdziwej intymności. Intymność nie ma nic wspólnego z seksem, ale z prawdziwym byciem autentycznym, bez gierek, udawania, gdzie można powiedzieć wszystko.
Chce, ale boi się być autentycznym i czułym i barbarzyńcą… Aby poczuć ekstazę i zacząć żyć i kochać prawdziwie, na swoich zasadach. Nie chce już rozmawiać, ile można powtarzać to samo w kółko… Jak grochem o ścianę.
Kobieta, która ukradkiem cicho łka w drodze do domu, ufając, że jej łzy są niewidzialne, przywykła do tego, aby przełykać je i nie zwracać uwagi i broń boże nie okazywać „słabości”, jakby ta słabość była stygmatem. Byle jak najdalej od czucia. Poprawia rozmazany tusz, jakby nic się nie stało. Zajada, zapija, wpada w depresję i marazm. Wypełnia usta, dokleja rzęsy, kupczy barterem seksualności, której boi się i wstydzi jak ognia. Tak samo jak tego, że nie umie być ani sobą, ani sama. Potrzebuję protezy. Ociera się o dno piekieł, czując, że nie ma odwagi na kochanie całą sobą, bo oddała wszystko co miała. Co nie spotkało właściwego gruntu, zwanego świadomością i głębią emocjonalną drugiego człowieka. Nie ma przestrzeni na refleksję, zadumę, oddech, dystans, ten sam dzień świra od lat. Śniadanie dla wszystkich, pośpiech, iluzja bycia dobrą córką, z której rodzice mogą być dumni, przykładną żoną i matką, rozdarta między ambicją a beznadziejną pracą, która jest daleka od tego co by chciała, dziećmi z którymi sobie kompletnie nie radzi, bo w nadmiarze oczekiwań i presji sama nie zdarzyła stać się dojrzała i samostanowiąca. Z bezsilnością prowadzi nic nieznaczące rozmowy o niczym, tęsknota z porywem serca, gdzieś z tyłu głowy, o księciu na białym koniu, gdzieś kiedyś… A lata lecą, zmarszczek przybywa, kompetencji ubywa. „Kto by mnie teraz zechciał” z tym całym bagażem? Co ja jestem warta? Ciągła wewnętrza walka i niemy, niewypowiedziany monolog pragnień mniejszych i większych, w obawie przed śmiesznością, odrzuceniem, prawdziwym zaangażowaniem, że nigdy już nie da szansy sobie, ani nikomu, aby prawdziwie pokochać.
To on się musi zmienić.
Ona dźwiga wszystko na swoich barkach, przecież jest takim dobrym człowiekiem, jest oświecona, wszystko rozumie, tylko słowa stają w gardle jak ość.
Zamiata je pod dywan. Udaje, że nie widzi jak wielka kupa „potem” i „jakoś się samo ułoży” urosła, mimo, że potyka się o nią, przewracając kilka razy dziennie, nadal jest ślepa i głucha na siebie. Siniaki maskuje postawą kaktusa lub wycieraczki. Pies drapał kobiecą godność, której nigdy nie widziała, ani nie doznała. Ważne, że ktoś jest….
Nieustanna, niewypowiedziana walka o realizację pragnień, fantazji, ba nawet zwykłych ludzkich odruchów. Zatracenie duszy, największa klęska inkarnacji. Zabija cicho, powoli, nie daje długo żadnych objawów. Do czasu, kiedy po diagnozie praktycznie nie ma co zbierać. Problemy z trawieniem, alergie, bóle stawów, migrena, nie biologiczna depresja, i wszystkie te „wymyślone choroby cywilizacyjne”, gdzie maskuje się objawy zamiast skutecznie i szybko leczyć przyczyny źródłowe. Detoksem od wyniesionych z domu głębokich jak rów mariański traum. Zaufanie niebieskiej pigułce, roślinom niemocy, kresce, grzybkom, „białym i czarnym kitlom”, dającym ułudę kontroli. Wszystko kosztem nieczucia, spychane w zakątki nieświadomości demony, przełykane przez zaciśnięte z niemocy gardło, byle tylko nie być singlem, nie być w zgodzie z samym sobą.
Nie da się uciec w czyjeś ramiona, ufając, że to załatwi problem, który zniknie jak za dotknięciem magicznej różdżki. Najlepszy seks pod słońcem, ONS, FWB, chwilowa zachcianka kończąca się moralniakiem prędzej czy później, nie jest w stanie zagłuszyć pracy, którą trzeba wykonać na własny rachunek. Ze sobą. Kiedyś trzeba odkryć własne deficyty i się z nimi zmierzyć. Można nie odkryć – wolna wola. Ale jaki smak ma negowanie, które na chwilę jedynie złagodzi strach przed samodzielnością i wylogowaniem się z kolektywu. Bycie singlem to NIE WYROK ŚMIERCI. To świadomy wybór, świadczący o odwadze w drodze po prawdziwą tożsamość i spełnienie, bez chowania się za iluzją bycia z byle kim, z wypełniaczem. Prawdziwa relacja może mieć miejsce wtedy i tylko wtedy, kiedy staje się opcją, a nie sposobem na przeżycie. Ile łez jeszcze musisz wylać, ile nocy nie przespać, przewracając się z boku na bok, ile negatywnych emocji zakopać żywcem, ile znieczulaczy przyjąć, aby zrozumieć i ukochać siebie nade wszystko?
Nie musi tak być, nie musisz się godzić na byle co i byle kogo. To od Ciebie zależy czy wolisz umrzeć za życia, czy w końcu zaczerpnąć tchu i przestać się tłumaczyć komukolwiek.
Znaleźć swoje nieświadome smutki, cienie, demony, oswoić je.
Nie jest obciachem, wstydem, blamażem prosić o wsparcie czy asystę, obciachem jest NIC NIE ROBIĆ i milczeć jak owca
Kiedy przestaje się szarpać – zaczyna się żyć.
sesja wsparcia 1:1
relacyjny detoks – budowanie zdrowych relacji
Osobista Matryca Miłości czytanie partnerskie/dziecko/wspólnik
Super ujęty temat 🙂